środa, 27 kwietnia 2022

Gra #90 D: The Game (1995)

Przynajmniej okładka wydania PC ma więcej klimatu, niż oryginał z 3DO. Źródło: MobyGames)


Produkcja: Warp Inc.
Data premiery: 3DO, SEGA Saturn, Playstation: 1995 / DOS: 1996
Grałem (platforma, wersja, emulator): DOS, DOSBox
Licencja: Komercyjna. Do kupienia na GOG lub Steam
Poziom trudności: Daltoniści mogą mieć mały problem
Czas gry: 5 godz. 05 min.
Recenzje w polskiej prasie:
Gambler nr 36 11/1996 Ocena: Grafika 50%, Dźwięk 45%, Ogółem 58%]
Gry komputerowe nr 26 05/1996 Dział Nowości. Ocena: brak
Secret Service nr 38 09/1996. Ocena: 65%
Świat Gier Komputerowych nr 45 09/1996 Ocena: Grafika 9/10, Dźwięk 8/10, Grywalność: 8/10
Top Secret nr 52 07/1996 Ocena: Grywalność 8/10, Pomysł 2/10, Dźwięk 8/10, Grafika 10/10

Nie pamiętam już czy moje pierwsze spotkanie z tytułem to była reklama/recenzja w którymś z czasopism czy może prezentacja w jakimś programie TV, najpewniej w Joysticku albo Escape. Zaintrygowała mnie przede wszystkim grafika, horrorowy klimat (wszędzie jakieś kolce) i fakt, że na przejście gry mamy tylko dwie godziny czasu rzeczywistego. Nieważne jednak czy patrzyłem na statyczne screeny czy sam gameplay, w głowie miałem tylko jedno: ok. fajnie, pokazujecie mi fragmenty intro albo innej cutscenki, a ja bym chciał wiedzieć jak tytuł "naprawdę" wygląda i jak się w to szpila! Wiecie, dla mnie typowa gra (w tym i przygodówka) była podzielona na dwie części, tą do grania i te wszystkie filmowe wstawki, które miałby być swoistą nagrodą. A tu wszędzie te same 3D mordki. O co tu chodzi? Żądam odpowiedzi!

Ale to wszystko pikuś, w porównaniu z najważniejszym pytaniem: co ma znaczyć ten tytuł??? 

Mając te naście lat takie sceny w grze robiły wrażenie

Jeśli wydarzenia te miały miejsce w okolicach 1995/1996 to na wyjaśnienie tej zagadki czekałem... jakieś 25 lat. D zamieszkało jakiś mroczny zakamarek w mojej głowie i nie pozwalało o sobie zapomnieć.

Nie tylko mnie, bowiem gra szybko osiągnęła status kultowej (głównie w Japonii) co zawdzięcza pewnie w dużej mierze swojemu głównemu twórcy, ekscentrycznemu developerowi i muzykowi Kenji Eno. W świeci gier znany był chyba najbardziej z numerów jakie odwalał w branży. Najpierw obawiając się konsekwencji zawarcia w grze  kontrowersyjnych scen, dał do akceptacji specjalną, ocenzurowaną wersję tytuły, by potem do tłoczni wysłać już tą prawidłową. Albo gdy okazało się, że Sony nie wyprodukowało odpowiednio dużej ilość egzemplarzy (a gra okazała się całkiem dużym hitem), na konferencji producenta Playstation oświadczył, że kolejne tytuły (w tym kontynuacje D) pojawią się wyłącznie na konsole SEGI. I słowa dotrzymał. Nie dowiemy się niestety jak długo twórca pozostałby buntownikiem, ani co zrobił w sytuacji wycofania się SEGI z rynku producenta hardware'u (na jaki inny niszowy system by się zdecydował?), gdyż zmarł w roku 2013 w młodym wieku 42 lat. Ostatnia jego gra powstała na Nintendo Wii w 2009 roku.

Dobra, czas rozwiązać zagadkę i odpalić w końcu tytuł. Akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości roku 1997. Znany lekarz zabarykadował się w szpitalu i zaczął strzelać do pacjentów. Jego córka - gówna bohaterka gry Laura - dowiaduje się o wszystkim i rusza w swoim sportowym samochodzie do Miasta Aniołów. Ok. To jeszcze kojarzyłem, szczególnie doktorka celującego z broni w stronę kamery (tylko o co chodzi z tymi nietoperzami?). Od teraz intro się zmienia: dostajemy teledyskowy zlepek różnych scen z samej gry, które w zasadzie robią za spoiler. Przypominam, że wszystko to wyrenderowane w realistycznym (jak na rok 1995) 3D i choć nie mamy tu wielkich, mangowych oczu, to całość zaczyna krzyczeć JAPONIA! 

Bohaterka ze swoją blond czupryną. Guybrush akceptuje

Nim Laura wejdzie do szpitala, uraczeni jesteśmy głównym menu, w którym oprócz ustawień dźwięku nie ma co robić, PRESS ENTER i... intro toczy się dalej. Laura znajduje w budynku, gdzie od razu natknie się zastrzelonych ludzi i rusza przed siebie. Drogę zastępuje jej jakaś przeźroczysta powierzchnia, która ją pochłania i nasza protagonistka zostaje przeniesiona do - a jakże! - upiornego zamku i/lub posiadłości. Ten Kenji Eno naprawdę miał być jakimś oryginałem? Tu doznałem sporego zawodu - no jak horror może się toczyć w jakimś nietypowym miejscu, no jak? Lepiej powtarzać schematy.

Lochy, piwnice, pochodnie. Mój zapał nieco opadł

Zagadka sprzed niemal ćwierćwiecza została rozwiązania! D jest tak naprawdę jednym, wielkim wyrenderowanym filmikiem! Dlatego nie potrafiłem dostrzec żadnej zmiany w części eksploracyjnej. Wszelkie przejścia są płynne - nie ma tu przeskoków. Głowna cześć gameplay'u odbywa się z perspektywy FPP, a my poruszamy się jedynie ściśle wyznaczonymi ścieżkami nie mając w zasadzie żadenej swobody. Nawet jeśli znajdujemy się w sporym pokoju to jeśli chcemy dość do drzwi, musimy wykonać obroty i kroki w odpowiednią stronę, a jeśli zależy nam na obejrzeniu  szafki, to droga, oprócz punktu początkowego, będzie zupełnie inna. Po każdym kroku należy się obracać i sprawdzać czy można gdzieś jeszcze odbić. Gdy Laura wykonuję jakąś czynność mamy już najczęściej z zewnętrzną, filmową kamerę z najazdami, cięciami itp. I rzecz chyba najważniejsza: nie ma tu opcji save. Grasz aż skończysz albo upłyną dwie godziny czasu rzeczywistego. Tak naprawdę nie jest to wielkie utrudnienie.

Znaleźliśmy ważny przedmiot!

Sterowanie odbywa się wyłącznie za pomocą klawiatury, kursorami wybieramy kierunek, spacja służy do wykonywania wszelkich czynności. Sama rozgrywka utrzymana jest w "mystowym" stylu. Będziemy operować urządzeniami, przełącznikami, rozgryzali mechanizm sejfu, czasem używali jakiegoś przedmiotu. Poziom trudności nie zbliża się nawet do dzieła Cyan i myślę, że każdy sobie z D poradzi. W razie problemów mamy jeszcze system podpowiedzi, który wskaże gdzie należy się udać - przybrał on formę puderniczki z lusterkiem. Można z niego skorzystać trzy razy. 

Skorzystałem z niego tylko dla historycznej dokumentacji. Słowo!

Jeśli wiemy co robimy, niektóre czynności można zupełnie pominąć. Było wręcz tak, że myślałem, że specjalnie będę musiał zwlekać, bo wiadomo, że chciałem zobaczyć co się stanie gdy przekroczymy te dwie godziny czasu. Na szczęście(?) trafiłem na zagadkę, w której należało wybrać znaki Zodiaku, a że była oparta na kolorach - a ja... nie lubię zagadek opartych na kolorach - to akurat upłynął mi czas. Nie było warto tego doświadczyć.



Przyciski, kolorki symbole. Nic specjalnego, ale dla mnie okazało się za dużo jak na pierwszy raz

Czy ktoś w ogóle uczciwie zobaczył tą wiadomość?

Będę szczery. Przez te wszystkie lata spodziewałem się gry szalenie brutalnej i pełnej krwi (wspominałem, że wszędzie są ostrza?), a tu nasza bohaterka nie może zginąć! Co więcej - jest mądrzejsza niż wszyscy bohaterowie gier Sierry razem wzięci! Najlepszy przykład pojawia się zaraz na samym początku - chcąc zejść po schodach uruchamiamy jedną z tych kolczastych pułapek - na szczęście urządzenie zatrzymuje się milimetry przed Laurą i teraz, gdy chcemy ponownie wysłać ją w to samo miejsce, ona tylko przecząco kiwa głową i nie rusza się z miejsca. Cwana bestia.

W pewnym momencie natkniemy się również na 100% quick-time event, gdzie zostajemy zaatakowani przez zbroję dzierżącą miecz i musimy w odpowiednich momentach wcisnąć odpowiedni klawisz. I nawet tutaj, gdy popełnimy błąd nie zobaczymy jak bohaterka traci głowę.

Nie znaczy to wcale, że gra nie stara się nas przestraszyć ale nie robi tego poprzez krew, flaki i gore (a po Phantastmagorii spodziewałem się najgorszego), a raczej gęsty klimat i ciężką atmosferę. Co rusz natykamy się na jakieś paranormalne zjawiska, a pomieszczenie wypełnione są gnijącymi(?) trupami.

Żeby nie było takie widoki również na nas czekają. Koooolce

Skąd więc ta brutalność, której tak bał się Kenji, że aż podmienił płyty? W czterech miejscach (które są losowe, ale ich kombinacje się powtarzają) możemy odnaleźć świecące skarabeusze, które zdają się przywoływać w Laurze wspomnienia. Dowiadujemy się z nich, że w dzieciństwie, podczas obiadu, zadźgała swoją matkę nożem (tu pojawia się krew!) a potem... chciała ją zjeść. Widzimy jak bierze jej oderwaną rękę do ust i wgryza się w nią. Scenka jest jednak dość krótka i nie zawiera żadnych drastycznych szczegółów. Tyle. Widocznie jednak zasugerowanie kanibalizmu wystarczyło by bać się reakcji cenzorów.

Skandal a la rok 1995

Pora na wyjaśnienie drugiej z zagadek. Czym w zasadzie jest to tytułowe D! Gdy dostaniemy się na szczyt wieży, odnajdujemy naszego ojca, który przechodzi jakąś przemianę. Dowiadujemy się wtedy, że..., że... jesteśmy potomkinią DRACULI i szacowny władca ciemności postanowił się odrodzi. Właśnie to działo się w naszym dzieciństwie. Potrzebna była też ofiara, ale próba konsumpcji naszej matki nie powiodła się, ojcu udało się proces zatrzymać i wymazać nam to wydarzenie z pamięci (wiecie - akcja się dzieje w przyszłości! :P). Teraz wampir przejmuje ciało naszego ojca a nas potrzebuje jako pokarmu.

Ale czaicie nie??? D od Draculi, tego wampira, nawet nie jego kuzyna, tylko samego Draculi. To było tak zaskakująco sztampowe, że aż oniemiałem. To tak jakby mordercą w Krzyku okazał się Kuba Rozpruwacz albo Xenomorph. Najpierw zmiana otoczenia a potem najbardziej oklepany badguy jakiego można sobie wyobrazić. Gdyby ten lore był jakoś bardziej rozbudowany, coś więcej niż tylko więzy krwi, ale dostajemy jedynie szczątkowe informacje. Jak widać niektóre zagadki z dzieciństwa lepiej zostawić nierozwiązane.


I w tym momencie dostajemy najbardziej wkurzające rozwiązanie jakie można sobie wyobrazić w tytule, który nie przewiduje zapisu gry. Na sam koniec mamy wybór zakończenia! Możemy dołączyć do Draculi (złe) lub wyciągnąć gnata i zakończyć sprawę uśmiercając jednocześnie tatuśka. Zdąży nam jeszcze podziękować (choć z zawodowego punktu widzenia intrygowała go przemiana), a my wracamy do szpitala. Miałem w tym momencie ochotę wybrać dobre zakończenie, a to złe sobie obejrzeć, ale duma mi nie pozwoliła, więc przeszedłem tytuł jeszcze raz. Stąd mój ostateczny czas ponad 5 godzin.



W kwestiach technicznych podejrzewam, że strona wizualna nikogo dziś nie zachwyci techniczną maestrią (szczególnie wygląd - włosy! - i animacja postaci), widać po tytule upływ lat, ale w momencie premiery myślę, że sytuacje wyglądała inaczej. Ja jestem przekonany, że to właśnie dzięki grafice zapamiętałem D przez tyle lat. To były czasy, w których gdy chciało być się na topie to używano scenek FMV z żywymi aktorami lub kopiowano disneyowską kreskę. Gra w całości wyrenderowana w 3D musiała przyciągać uwagę. Zresztą tła nadal złe nie są. Muzyka to już inna sprawa, i choć nie towarzyszy nam przez całość rozgrywki, to w momentach, w których się pojawia robi swoją robotę.

Gra "zasłynęła" również swoim raczej przerysowanym angielskim dubbingiem (taka Japońska tradycja? mrug, mrug RE) i to przy fakcie, że nasza bohaterka jest w zasadzie niema i co najwyżej sapnie ze strachu. Co jakiś czas natkniemy się natomiast na emanację jej ojca, który grobowym  głosem będzie nawoływał LOOŁŁRAA, LOOOŁŁRAA i radził nam jak najszybsze opuszczenie tego miejsca. Mógłby jeszcze zdradzić jak, ponieważ drzwi, który wyglądają na wyjściowe są absolutnie zamknięte i jedyna droga prowadzi na przód. W każdym bądź razie nagrody za aktorstwo lektor raczej nie dostał.

Wersja DOSowa niestety prezentuje się najsłabiej ze wszelkich edycji a to głównie za sprawą wszechobecnego przeplotu, który znacząco obniża ostrość obrazu. Była to w tamtych czasach dość powszechna metoda zmniejszenia wymagań sprzętowych. Niektóre gry pozwalały go wyłączyć inne nie (np, Gabriel Knight 2). Tu również nie można i powoduję, że tytuł sporo traci. 

Za to użytkownicy konsol dostali przygodówkę przystosowaną do padów, a nie jest to szalenie rozchwytywany gatunek - przenoszenie gier używających myszy (w tamtych czasach nikt już by się nie odważył portować gry z wpisywaniem komend) to dość karkołomne założenie, szczególnie w czasach, gdy takie PS1 nie posiadało jeszcze gałek analogowych. I choć jest to przygodówka bardzo uproszczona - lepsze to niż operowanie na dwudziestu różnych menu by wykonywać działania.

Nawet teraz Laura nie wypowiada ani słowa. Czy to ma jakieś ukryte znaczenie???

Czy warto dzisiaj zagrać w D? A może lepiej zwyczajnie obejrzeć gameplay jak film? Powiem szczerze, że w tym drugim wypadku, tytuł sprawdza się średnio - bo na każdą filmową scenkę przypada kilka nudnych, powtarzalnych momentów przesuwania dźwigni, operowania urządzeniami itp. A że tytuł jest do ukończenia w półtorej godziny nie tracimy w zasadzie nic. A klimat i początkowa tajemnica intrygują, a jak ktoś lubi horrory to już w ogóle. Szkoda tylko, że miejsce akcji jest tak typowe, a zakończenie... przynajmniej wyjaśniają się te nietoperze z intra!

Laura pojawiała się jeszcze w dwóch tytułach, z których żaden nie nawiązywał bezpośrednio do wydarzeń z omawianego tytułu. Były to Enemy Zero z 1996 roku (który wyszedł na PC) oraz D2 wydane w 1999 już tylko na Dreamcasta.

***

Polskie recenzje wahają się od średnia do dobra gra. Wszyscy zdają się chwalić klimat, muzykę i grafikę - choć tu akurat są rozbieżności, ale przy przeplocie jest zgoda: to zgroza. 

Recenzent w Gamblerze śmieje się z wyglądu i animacji Laury, porównując ją do Terminatora, piszę, że tylko niektóre ze scenek są na dobrym poziomie ale większość z nich jest "beznadziejna". Nie podoba mu się również ograniczony czas, niemożność zrobienia pauzy czy sejwu - nie sprzyja to, twierdzi, budowaniu grozy. Ta występuje w największej ilości tylko na początku.  A gra jest tak prosta i krótka, że polecić ją można tylko "milionerom".

Na drugim biegunie jest Gulash z Secret Service: chwali grafikę, klimat, a ograniczenia czasowe mu nie przeszkadzają. Zaletą (nie dla wszystkich) ma być również niski poziom trudności, który pozwala na bezstresowe granie, także tym, którzy od przygodówek stronią.

Top Secret jako jedyny bezkrytycznie chwali czas rzeczywisty i brak udogodnień jako elementy budowania atmosfery strachu. Scenariusz początkowo dobry szybko staje się "szmirowaty", a zakończenie warte jest tylko gromkiego śmiechu. Dobrze, że to nie tylko ja tak mam.

Najbardziej stonowana recenzja znajduje się w Świecie Gier Komputerowych. Gra jest prostu "D - jak DOBRA". Największa zaleta to grafika i animacja, ale jak na przedstawiciela swojego gatunku nie ma tu żadnych rewolucji. No i ma wysokie wymagania sprzętowe. 

***

W następnym odcinku wracamy do zamierzchłych czasów i kolejnej części przygód rodu Grahama.